Moje myśli powracają do początków
studiowania. Założeń było wiele, celów jeszcze więcej, ale w
porównaniu do rzeczywistości myślę, że nigdy nie spodziewałam
się tego co, to znaczy studiować pielęgniarstwo. Rzeczywistość
czasami tak bardzo różni się od przypuszczeń, które zakładamy,
od myśli które nas nachodzą, od wiedzy teoretycznej, którą
posiadamy. I tak zaczęło się… przeszliśmy anatomię, zajęcia
od rana do wieczora, interesujące i mniej interesujące ćwiczenia
oraz wykłady, pierwsze ścielenie łóżka pustego, zgodnie z
zasadami, które w praktyce tak łatwe nie były, mimo, że nazwa
wskazuje na prostą czynność wykonywaną codziennie. Pierwsze
pobieranie krwi, ćwiczone na fantomach, pierwsze przewijanie lalek,
które na pewno było ćwiczone w najmłodszych latach. Pierwszy rok
studiów minął tak szybko, że nikt nie zdążył się przygotować
psychicznie do pierwszych praktyk w szpitalu. Tyle teorii, ćwiczeń
w pracowniach, aby przygotować nas na do pracy.
I stało się. O 5.30 pewnego pięknie zapowiadającego się poniedziałku w nerwach wstałam z łóżka, aby przygotować się na ten pierwszy dzień. Zasady od razu krążyły mi po głowie: delikatny makijaż, spięte włosy, krótkie, nie pomalowane paznokcie. Wszystko jest jak trzeba, wystarczy tylko wziąć torbę z uprasowanym mundurkiem i identyfikatorem i ruszamy w drogę. Pamiętam ten strach, to napięcie, ciekawość, które mi towarzyszyły. Pewnie pamiętacie sami?
Jedno wydarzenie pozostało głęboko w mojej pamięci i nie daje mi spokoju. Teraz, jak o tym myślę, uśmiecham się do siebie, bo wiem, że nie było w tym mojej winy. W środę, czyli trzeci dzień w szpitalu, Pani opiekująca się moją grupą, zarządziła, że w tym dniu będziemy pobierały krew. Nie powiem, że nie lękałam się właśnie tego już wcześniej. A kto by się nie bał? Ćwiczenia na pracowni polegały na kłuciu deski, która miała przypominać rękę. Tworzywo, którym były powleczone kanaliki z czerwonym płynem, w wielu miejscach było pokłute i widać było, gdzie się wkłuwać. Tutaj sama musisz zdecydować gdzie kłuć. Wielu pacjentów boi się igły. Sama się boje, że mogę zrobić mu krzywdę. Pokrzepiam się, że sama nie będę tego robiła, nade mną będzie Pani, która wszystko będzie nadzorowała, a jednak strach pozostał. Poszłam zapoznać się z pacjentem, który okazał się tak życzliwy i miły, że od razu zapomniałam o towarzyszącym mi lęku. Trzeba myśleć profesjonalnie, nie dać poznać po sobie, zdenerwowania, bo pacjent przestraszy się jeszcze bardziej.
Po przygotowaniu sprzętu i sprawdzeniu, czy wszystko znajduje się na tacy z drżącymi rękami poszłam w kierunku sali pacjenta. Następnie zapytałam jeszcze raz, czy wraża Pan zgodę i czy mogę teraz pobrać krew. Po rozłożeniu sprzętu, wzięłam się do pracy. Założenie rękawiczek, zaciśnięcie stazy i poszukiwanie żyły! A jednak, tak jak myślałam, musiałam trafić na pacjenta, który „zgubił żyły”. Szukam, ale nic nie widzę. Zmieniam rękę, usadawiam się, żeby dobrze widzieć i to samo. Zauważyłam, jak Pani opiekująca się naszą grupą przestępuje z nogi na nogę. Mówi mi, że ona się przyjrzy. Oddaję, bez żadnego sprzeciwu. Pani szuka, szuka i jak sama stwierdziła „piękna żyła, może Pani kłuć”. Patrzę, staram się wyczuć ale nic nie czuje, może to zdenerwowanie, już cała jestem mokra. Pani ponagla mnie „ nie mamy całego dnia na stanie i patrzenie się na siebie”. Zachowując jednak zimną krew, mówię, że nie czuję żyły i chciałam bym jeszcze poszukać. Pani spojrzała na mnie i cicho powiedziała, żebym kuła tu, gdzie wyznaczyła. Nie chcąc wystraszyć pacjenta, spryskuję wyznaczone miejsce i czekam aż wyschnie, informuję pacjenta, że poczuje lekki ból, naciągam skórę, myśląc, że coś zobaczę i wbijam na oślep. Pacjent krzyknął lekko, odwrócił wzrok i nic nie mówi. Odciągnęłam próbówkę i nic. Nawet plamki krwi. Patrzę na Panią, której pojawiły się kolory na skórze. Mówi mi, żebym wyciągnęła igłę, odpięła stazę i się odsunęła, bo nic innego, jak widzi, nie potrafię. Pacjent popatrzył na mnie ze współczuciem. Pani sama spróbowała i okazało się, że również jej się nie udało. Zaczęła mówić mi, że to przeze mnie bo zepsułam najlepsze miejsce do wkłucia i teraz ona już tutaj nic nie zdziała. Trzeba zawiadomić straszą pielęgniarkę - niech ona spróbuje. Wyszłam cicho z pomieszczenia i poszukałam pielęgniarki. Próbowałam przełknąć łzy, myśląc, że może faktycznie się nie nadaję. Nie wiedząc co robić, cały dzień przyglądałam się zabiegom i stałam z boku.
***
Takie sytuacje zdarzają się, niestety, nierzadko. W dodatku, nie tylko podczas praktyk zawodowych, ale również w trakcie adaptacji do pracy młodej pielęgniarki.
Z czego to wynika? Przede wszystkim z tego, że po latach zapominamy, jak to było, kiedy my same byłyśmy „świeżakami.” Teraz wszystkie czynności wydają się dla nas o wiele prostsze, bo stanowią dla nas codzienność. Jednak nie od razu przecież tak było… Na początku każdy z nas potrzebował czasu i wprawy, żeby opanować trudną sztukę pielęgnowania. Jednym szło lepiej, a innym gorzej, bo każdy z nas uczy się we własnym tempie i w inny sposób.
Do tego dochodzi wszechobecny na dyżurze brak czasu. Pielęgniarki mogą się obawiać, że długie poszukiwanie żyły przez praktykantkę, spowoduje, że potem trudno będzie się nam wyrobić z resztą czynności.
Często, podczas praktyk zawodowych, studenci wykonują zadania przy pielęgniarkach, które nie pobierają za nauczanie żadnego wynagrodzenia. W ich głowach, jak również podczas rozmów w dyżurkach, pojawia się pytanie: „Co ja z tego mam, że ją/jego uczę? Ktoś (nie wiadomo, kto – uczelnia?, szpital?, opiekun stażu? oddziałowa?) dostaje za to kasę, a to ja mam wykonać całą robotę?!” I jest to dla mnie zrozumiałe, bo ludzie nie lubią pracować za darmo i czuć się wykorzystywani.
Kolejny aspekt to fakt, że nauczanie jest trudnym zajęciem, procesem, który trzeba zaplanować i poświęcić studentom sporo uwagi. I trzeba to, przede wszystkim, lubić robić. Nie każdy się do tego nadaje. Nieraz, podczas dyżuru, nie ma ani jednej pielęgniarki z tzw. „skłonnościami edukacyjnymi.” Studenci to wyczuwają i niewiele wtedy skorzystają z praktyki.
Powoduje to negatywne następstwa, zarówno dla studentów, jak i dla pielęgniarek pracujących na danym oddziale. Praktykantka, która jest pospieszana, odczuwa jeszcze większy stres. Ręce się trzęsą, nie można zebrać myśli i wtedy często, z obawy przed krytyką, popełnia błędy. Do tego oskarżania typu: „To wszystko Twoja wina” powodują u praktykanta niechęć do współpracy w przyszłości z tą pielęgniarką, złość, smutek, a generalizujące stwierdzenie: „Do niczego się nie nadajesz” czy „Widzę, że nic innego nie potrafisz” zaniża samoocenę osoby krytykowanej i niechęć do wykonywania jakichkolwiek czynności.
Informacja o negatywnym zdarzeniu często przekazywana jest przez tę studentkę innym studentom. Powoduje to u pozostałych praktykantów lęk przed zadawaniem pytań i wykonywaniem zadań, a tym samym przysłowiowe „stanie z boku i tylko przyglądanie się.”
Pielęgniarki postrzegają wówczas praktykantki jako niezaangażowane lenie, którym nic się nie chce robić. Często też już z góry zakładają, że kolejna grupa będzie taka sama, przez co podświadomie są do praktykantów negatywnie nastawione i nie zachęcają młodych do czynnego uczestnictwa - tym samym negatywny cykl się powtarza…
W zasadzie przytoczony przykład porusza nie tylko kwestię zasad przekazywania krytyki. Wskazuje na istotne problemy związane z odbywaniem praktyk w naszym zawodzie.
Jak zatem rozwiązać ten problem? Nie wystarczy tutaj tylko wskazanie sposobów przekazywania konstruktywnej krytyki. Problem jest bowiem bardziej złożony i trzeba sięgnąć głębiej, w jego korzenie. Przede wszystkim trzeba:
- Odpowiednio dobrać mentora – opiekunem nie może być osoba z przypadku, czyli przypadkowa pielęgniarka na dyżurze, która akurat dzisiaj pracuje. To musi być osoba z zespołu, która wyrazi wcześniej zgodę na bycie mentorem. Osoba taka musi lubić i umieć przekazywać wiedzę innym, a przy tym wykazywać się dużą cierpliwością i szacunkiem dla praktykantów;
- Zadbać o motywację opiekuna – mentor nie powinien edukować za darmo. Ludzką rzeczą jest, że mógłby wtedy poczuć się wykorzystany. Uczelnie powinny zatem mentora wynagradzać. Jestem również za tym, aby praca opiekuna była przez studentów szczerze oceniana;
- Mentor i praktykant muszą mieć na edukację czas – dlatego opiekun nie może być jedną z planowo dyżurujących osób, w trakcie, gdy opiekuje się grupą studentów. Powinien być tego dnia pielęgniarką dodatkową, która wraz ze studentami, ma pod swoją opieką tylko część pacjentów. Wtedy, rzeczywiście, studenci wraz z opiekunem będą dodatkową pomocą dla pozostałych pielęgniarek, a nie dodatkowym balastem. A wówczas o pozytywny stosunek do praktykantów już nie trzeba się będzie martwić. No dobrze, wracając jednak do samego przykładu – podsumowując, co konkretnie pielęgniarka zrobiła źle?
Przede wszystkim nie wolno okazywać zniecierpliwienia, wzdychając czy przystępując z nogi na nogę. Należy też unikać sarkastycznych uwag typu: „Nie mamy całego dnia na stanie i patrzenie się na siebie.” Nie można kazać komuś kłuć tam, gdzie ktoś nie widzi ani nie czuje żyły (nawet, jeśli samemu widzi się ją doskonale), a potem obarczać go winą za własne niepowodzenie.
Jak zatem mogłaby wyglądać inaczej ta sytuacja? Spójrz na poniższy przykład:
Mam nadzieję, że ten artykuł będzie dla wielu uczelni, placówek medycznych oraz dla samych pielęgniarek inspiracją do wprowadzenia proponowanych zmian w organizacji praktyk i zwiększy świadomość wielu osób, że destruktywna krytyka może zrazić studentów do wykonywania tego zawodu, a tego przecież, chociażby ze względu na przerażające statystyki, mówiące o niedoborze w niedalekiej przyszłości tak wielu pielęgniarek, nie chcemy.
POBIERZ PLIK W PDF TUTAJ